‘Dramat’

1 Gwiazdka2 Gwiazdki3 Gwiazdki4 Gwiazdki5 Gwiazdek6 Gwiazdek7 Gwiazdek8 Gwiazdek9 Gwiazdek10 Gwiazdek (1 - ilość głosów, punktacja: 8,00/10)
Loading...

Plac Zbawiciela i „Matka Teresa w tle” (recenzja filmu)

Jak ogląda się Plac Zbawiciela w 13 lat od premiery? Z trudem. Krzysztof Krauze i Joanna Kos-Krauze wyreżyserowali historię opartą na faktach, rozgrywaną w centrum Warszawy, której echa nadal słychać w polskich domach.

Plac Zbawiciela budzi we mnie skrajne emocje w stosunku do bohaterów opowieści. Miałam wrażenie, że wszystko dzieje się tam nie tak, a przecież znam podobne przypadki. Małżeństwo z dwójką dzieci decyduje się na zakup mieszkania na kredyt. Deweloper plajtuje, więc wszyscy zmuszeni są mieszkać u matki głównego bohatera. W czterech ścianach, niejako z boku kamery, poznajemy historię, która nigdy nie powinna się wydarzyć, a jednak się wydarzyła.

W kolejnych kadrach widać narastający pomiędzy wszystkimi konflikt. Wynika on nie tylko z mieszkania pod jednym dachem. To relacje syna z matką i jego żony z teściową sprawiają, że film ogląda się z „zaciśniętą pięścią”, narastającym żalem i buntem. Współczuć trzeba tam każdemu: niedojrzałej emocjonalnie głowie rodziny, narcystycznej matce oraz zależnej synowej (ta zdecydowanie ma najgorzej). Nie wspomnę o dzieciach, które często traktowane są jak zbędny balast i zostawiane same sobie. Wraz z rozwojem akcji robi się trudniej, bo emocje ważą więcej.

Plac Zbawiciela wstrząsnął mną tak bardzo, dlatego że jestem kobietą i nie chciałabym znaleźć się w skórze głównej bohaterki. Bo to „zwykła” rodzina, której losy potęgują dramat i ukazują psychologiczne uwikłania postaci. I wreszcie dlatego, że to filmowa historia oparta na faktach i aż strach pomyśleć, że mimo kilkunastu lat od premiery filmu w polskiej rzeczywistości niewiele się zmieniło. Są takie domy, w których mężczyźni stosują przemoc wobec kobiet przy cichym przyzwoleniu ich matek. Żony, które dla mężów mogą zrobić wszystko, wyłączając swój instynkt samozachowawczy oraz teściowe, kontrolujące sytuacje za wszelką cenę.

Plac Zbawiciela ogląda się jak dokument dzięki zasłudze wspaniałej obsady (Jowita Budnik, Ewa Wencel, Arkadiusz Janiczek). I uważam, że to najlepszy dramat społeczny w historii polskiej kinematografii. Powinni go obejrzeć nie tylko fani psychologii, ale i polskiej reżyserii. To prawdziwa perełka.

1 Gwiazdka2 Gwiazdki3 Gwiazdki4 Gwiazdki5 Gwiazdek6 Gwiazdek7 Gwiazdek8 Gwiazdek9 Gwiazdek10 Gwiazdek (Bądź pierwszy)
Loading...

Sztuka kochania, czyli kilka słów o Michalinie Wisłockiej

Rewolucja seksualna w Polsce? Byłam bardzo zdziwiona, kiedy odkryłam, że to poniekąd zasługa kobiety, której autorska książka znajdowała się na półce w moim rodzinnym domu. Na artykuł o Wisłockiej w Newsweeku trafiłam wiele lat później.

Na okładce „Sztuki kochania” namalowano małżeńską parę, więc niespecjalnie ciekawiło mnie, jaka jest jej treść. Może myślałam, że to poradnik małżeński? Rodzice mieli ich wiele. Dziś już nie pamiętam. Pamiętam jednak, że materiał w gazecie zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Wyobraźcie sobie taką „rozwiązłość” kilkadziesiąt lat temu?! Łamanie schematów, niekatolicki styl życia. Odwaga Wisłockiej w sposobie wyrażania siebie była naprawdę ewenementem, jak na tamte lata. Przejawiała się nie tylko w tym, jakie życie wybiera, ale też w tym, że wydanie książki było dla niej sprawą najwyższej wagi!

Kiedy dowiedziałam się, że będą ekranizować jej historię, nie mogłam doczekać się daty premiery. Po pierwsze reżyserką jest kobieta: Maria Sadowska, a po drugie chciałam zobaczyć Magdalenę Boczarską wspólnie z Erykiem Lubosem (niezmiennie jeden z moich ulubionych aktorów). I? Nie zawiodłam się! Na scenariuszu (Krzysztof Rak), kostiumach, muzyce i klimacie socjalistycznej Polski wraz z jej żelazną kurtyną.

Wisłocka to postać, którą ktoś wreszcie zdecydował się umieścić na dużym ekranie i wyszło „normalnie”. Bez zbędnego patosu, czy oszczędzania głównych bohaterów. Osobiście cieszę się, że to kolejny dowód na to, że w Polsce mamy nie tylko genialne reżyserki, ale też silne kobiety, dzięki którym zmienia się rzeczywistość.

 

1 Gwiazdka2 Gwiazdki3 Gwiazdki4 Gwiazdki5 Gwiazdek6 Gwiazdek7 Gwiazdek8 Gwiazdek9 Gwiazdek10 Gwiazdek (2 - ilość głosów, punktacja: 5,50/10)
Loading...

Robin Hood (2010)

Ocena na FILMWEB: 7,0
Ocena autora:
6,0
Autor: Damian Marciniak

Tytuł recenzji:
Mało Robin Hooda w Robin Hoodzie
Reżyseria: Ridley Scott

Aktorzy:
Russel Crowe

W 2010 roku Ridley Scott postanowił zmierzyć się z legendą… a właściwie to z dwiema legendami – legendą banity z lasu Sherwood, oraz legendarnym już Księciem złodziei (1991) z Kevinem Costnerem w roli głównej. Z każdą z tych legend Scott postanowił poradzić sobie w ten sposób – postanowił opisać tutaj „prawdziwą historię Robin Hooda”.

Historię Robin Hooda zna niemalże każdy. Ridley Scott przedstawił nam jednak genezę „wesołych przygód”. Poznajemy więc prostego łucznika Robina Longstride’a służącego w armii Ryszarda Lwie Serce. Szybko daje się jednak zakuć w dyby, gdzie poznaje towarzyszy z „wesołej gromadki”.
Przypadek sprawia, że zostają oni wplątani w intrygę o międzynarodowym charakterze. Wkrótce po powrocie do Anglii Robin i jego towarzysze szybko muszą stawić czoło tyranii i stanąć w obronie całego narodu.

Widać, że Ridley Scott „urealistyczniając” historię Robin Hooda chciał uniknąć porównań do Księcia złodziei. Jednak takich porównań niestety nie da się uniknąć, a sam film przez ten zabieg stracił bardzo wiele. Nie czuć tu już tej magicznej i baśniowej legendy o banitach, którzy okradali bogatych i dawali biednym. Sam film i koncepcja głównego bohatera za bardzo przypomina Gladiatora.

Sam Robin (Russel Crowe) jest tutaj dosyć nierealistyczną postacią. Na początku jest zwykłym, biednym łucznikiem, któremu głównie zależy na pieniądzach. To nagle staje się człowiekiem honoru i bez problemu udaje szlachetnie urodzonego. Przybywa dumnie na koniu i przemawia tuż przed królem i baronami porywając tłumy do walki. Od zera do bohatera? Nie przekonuje mnie taka historia. Sam Russel Crowe upodobnił za bardzo Robina do Maximusa z Gladiatora. No a poza tym to co to za Robin Hood, który w ostatniej walce strzela tylko raz z łuku?

Sam scenariusz też się nie trzyma kupy. Scott wplątując Robina w przeróżne intrygi zrobił trochę bałaganu na ekranie. Trochę o jednym królu, trochę o drugim królu. Trochę o jednym zdrajcy, trochę o innym i tak w kółko. Można się pogubić. Za dużo czasu poświęcone intrygom a za mało Robinowi i jego przygodom. Wątek miłosny pomiędzy Robinem a Lady Marion też jakoś specjalnie mnie nie przekonuje.

Film ratuje zapewne wysoki budżet. Od strony technicznej film zrealizowany bez zarzutu i chociaż sceny batalistyczne nie powalają to i tak nie brak im rozmachu. Podobnie jest ze zdjęciami czy muzyką. Nie powalają, ale też nie można niczego złego powiedzieć. A jeżeli już mówię o muzyce to chciałbym jedynie pochwalić scenki, w których „wesoła gromadka” wesoło przyśpiewuje przy kufelkach zacnego trunku.

A więc Książę złodziei nie został zdetronizowany i nadal pozostaje księciem a Robin Hood z legendą ma wspólny tylko tytuł. Jak dla mnie film w obecnej postaci mógł być spokojnie zrealizowany gdyby tylko traktował o jakiejś innej postaci. Wówczas obraz Ridleya Scotta wiele by zyskał bo uniknąłby wielu porównań.

1 Gwiazdka2 Gwiazdki3 Gwiazdki4 Gwiazdki5 Gwiazdek6 Gwiazdek7 Gwiazdek8 Gwiazdek9 Gwiazdek10 Gwiazdek (2 - ilość głosów, punktacja: 5,50/10)
Loading...

„Poradnik pozytywnego myślenia” – recenzja filmu

Ocena na FILMWEB: 7,3
Autor: Damian Marciniak

Tytuł recenzji:
Świr świra świrem pogania
Reżyseria:David O. Russell

Komediodramat z miłością w tle

Połączenie słów komedia i miłość nie kojarzy się już Polakom za dobrze. W kraju wyspecjalizowanym w kręceniu komedii romantycznych mamy już uczulenie na ten gatunek filmowy. Chociaż „Poradnik pozytywnego myślenia” jest komedią i jest romantyczny, to na pewno nie jest komedią romantyczną. Ufff… 🙂

Naszego bohatera poznajemy w momencie, kiedy opuszcza szpital psychiatryczny. Przyczyny, dla których się tam znalazł są zarysowane jedynie pobieżnie. Ale one nie są ważne. Ważne jest to, co dzieje się dalej. Początkowe pozytywne nastawienie do świata szybko okazuje się być tylko złudzeniem. W powrocie do zdrowia pomagają mu rodzina i przyjaciele, którzy sami też potrzebują pomocy…

„Poradnik pozytywnego myślenia” jest już kolejną hollywoodzką adaptacją pewnej powieści. Tym razem David O. Russel zekranizował powieść Matthew Quicka o tym samym tytule. Czy świadczy to o pewnym kryzysie w Hollywood? Adaptacje książek, komiksów, gier… adaptacje tego, tamtego… adaptacje adaptacji… i tak w kółko. Oczywiście nie mam nic przeciwko, jeżeli owe adaptacje są tak dobre jak ten film.

Reżyser zaserwował nam przekąskę w postaci dramatu, główne danie w postaci komedii oraz deser w postaci romansu. Zgrał to wszystko idealnie w całość, ani na chwile nie przechylając szali za bardzo na któryś z tych gatunków. Są tu zabawne dialogi wplecione w poważne sytuacje przedstawiające problemy rodzinne. Są tu również romantyczne sceny owinięte uroczym subtelnym humorem. Lecz to wszystko byłoby na nic, gdyby nie obsada jaką zebrał Russel. Niewątpliwie największą gwiazdą jest tu Robert De Niro. Chociaż zagrał jedną z lepszych ról od wielu lat to widać, że zdaje on sobie sprawę z tego, że nie jest głównym bohaterem tego filmu. Nie zdominował go i pozwolił się wykazać młodszym kolegom po fachu. Tutaj doskonale wypada Bradley Cooper. Szczerze mówiąc to po jego rolach wiecznie uśmiechniętych podrywaczy nie spodziewałem się, że stać go na tak wiele. Równie dobrą dla niego partnerką okazała się – nagrodzona Oscarem – Jennifer Lawrence. Można by tu również wyróżnić kilka mniejszych ról, jak np. rolę Chrisa Tuckera.

Film ten również skłania do małej refleksji. Początkowo wydaje się, że to główny bohater potrzebuje pomocy lekarza. Jak się wkrótce okazuje to każda z otaczających go osób na dobrą sprawę potrzebuje takiej pomocy. I tak samo jest w naszym życiu. Kto jest bardziej chory? Ten, co jest szczery do bólu wobec wszystkich i przez to ma wiele kłopotów? Czy ten, co udaje zadowolonego z życia, a po kryjomu rozbija pięścią ściany w rytm Metalliki?

1 Gwiazdka2 Gwiazdki3 Gwiazdki4 Gwiazdki5 Gwiazdek6 Gwiazdek7 Gwiazdek8 Gwiazdek9 Gwiazdek10 Gwiazdek (2 - ilość głosów, punktacja: 6,00/10)
Loading...

Sponsoring (2011) – recenzja filmu

Ocena na FILMWEB: 5,2
Ocena autora:
5,0
Autor: Damian Marciniak

Tytuł recenzji:
L’amour en français
Reżyseria: Małgorzata Szumowska

Aktorzy:
Juliette Binoche, Krystyna Janda, Andrzej Chyra, Joanna Kulig

Czemu reżyserka 33 scen życia wzięła się za film o prostytucji? Temat, chociaż może kontrowersyjny, to jednak już trochę wysłużony. Czy można o prostytucji powiedzieć coś jeszcze nowego? Małgorzata Szumowska twierdzi, że tak i próbuje nam to pokazać w swoim głośnym filmie Sponsoring.

Film pokazuje nam elegancką redaktorkę czasopisma „Elle” (Juliette Binoche), która chce zrobić artykuł o prostytutkach. W tym celu spotyka się z dwiema młodymi call girl – z Polką Alicją (Joanna Kulig) i Francuską Charlotte (Anaïs Demoustier)

Film zaczyna się dosyć zwyczajnie i nudnie. Pokazuje nam nudny poranek nudnej Anne (Juliette Binoche), która po zjedzeniu śniadania, odprawieniu męża do pracy i dzieci do szkoły siedzi w pidżamie przed komputerem. Od czasu do czasu zmaga się z niedomykającą lodówką. Film zaczyna nabierać tempa i rumieńców, gdy Anne wychodzi z domu by spotkać się z Charlotte. W tej roli zjawiskowa Anaïs Demoustier. Anne podczas rozmowy udaje wyluzowaną, natomiast Charlotte jest autentycznie wyluzowana i bez oporów opowiada jej o szczegółach swojej pracy. Anne nie raz wydaje się nieco zmieszana w tej rozmowie. Staje się wręcz naiwna w swoich reakcjach. Jej naiwność jest nieco dziwna biorąc pod uwagę jej dziennikarski fach. Jeszcze bardziej naiwna stanie się nasza bohaterka po spotkaniu z Alicją. Alicja jeszcze swobodniej opowiada o swoich przygodach, co chwila uroczo wtrącając do swojego francuskiego polskie „ja pie…le”. Jednak prawdziwą naiwność wykazała w tym filmie sama Małgorzata Szumowska. Pokazuje nam, że po dwóch dniach i czterech wywiadach życie naszej bohaterki może wywrócić się do góry nogami. Wprawdzie niektóre historie są bardzo mocne, jednak to trochę za mało by aż tak wstrząsnąć.

Sponsoring posiada dobre elementy, takie jak odważne sceny erotyczne. Delikatne i zmysłowe sceny miłosne ocierają się o mocne perwersje. Brawa należą się tutaj Anaïs Demoustier oraz szczególne brawa Joannie Kulig za jej zdecydowanie odważniejsze sceny. Chociaż Juliette Binoche jest bardzo dobrą aktorką to jednak na tle scen młodszych koleżanek jej scena masturbacji wypada dosyć marnie, a nawet trochę odpychająco.

Do zdecydowanie słabszych elementów filmu należą sceny zmagań Anne z codziennym życiem. Jakoś niedomykająca się lodówka, jako symbol ludzkich obsesji nie szczególnie mnie przekonuje. Jednym słowem akurat te sceny możnaby śmiało wyciąć. Nic specjalnego nie wnoszą do fabuły, a przez to film staje się momentami po prostu nudny. Jedyną sceną, jaka mi się podobała to ta końcowa gdzie przy kolacji Juliette Binoche pokazuje swoją bezradność wobec otaczającej ją rzeczywistości.

Sponsoring właściwie wiele nam nie pokazuje. Filmowi brak widocznego początku jak i końca. Pokazuje nam jedynie, że to, co wydaje nam się złą prostytucją może być przyjemne, a to, co wydaje nam się poukładanym życiem rodzinnym jest udręką. Zdecydowanie niewykorzystany potencjał i słabo napisany scenariusz. Film jednak ratują dwie młode aktorki – Anaïs Demoustier i Joanna Kulig, oraz kilka męskich epizodów (m.in. Andrzej Chyra).

1 Gwiazdka2 Gwiazdki3 Gwiazdki4 Gwiazdki5 Gwiazdek6 Gwiazdek7 Gwiazdek8 Gwiazdek9 Gwiazdek10 Gwiazdek (Bądź pierwszy)
Loading...

Bejbi blues Kasi Rosłaniec – recenzja filmu

O pokoleniu dzisiejszych nastolatków pisze się dużo i robi filmy. Za oceanem nazywa się ich „pokoleniem ja” (Time), na polskim podwórku „pokoleniem klapki i milenium” (Newsweek). Są szybcy, mają smartfony, biegle poruszają się w świecie social-mediów,  znają słowo hipster, szybko się nudzą i robią najdziwniejsze rzeczy dla funu. Później publikują je na Facebooku i czekają na lajki. Nie warto generalizować, bo nie wszyscy wpisują się w ten prosty schemat, ale coś jest na rzeczy…jakby wisiało w powietrzu, niczym balonik wypełniony helem. Później tylko głośne bum i oczekiwanie na dalszy bieg wydarzeń, często nieprzewidywalnych i mało odpowiedzialnych.

Film Rosłaniec rozpoczyna dialog nastolatków – ona zazdrosna, ona się tłumaczy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie kolejna scena, w której główna bohaterka pomyka ulicami Warszawy na rolkach, a przed sobą pcha wózek (uwaga!) z dzieckiem w środku. Małolaty dużo jarają i lubią modne ciuchy. W spadku od matki Natalii (Magdalena Berus), która wyjechała dorabiać w „Berlinie”, dostają mieszkanie. Dzięki niemu mają „odbudować swój związek”. Koniec, końców chłopak się wyprowadza. Ona zostaje z dzieckiem, teściową na głowie i widmem swojej matki (Magdalena Boczarska). Dziewczyna bardzo zabiega o względy rodzicielki, ale tej najwyraźniej na tym nie zależy lub podobnie jak córka nie była gotowa na macierzyństwo.

Marzena, zamiast do Berlina wyprowadza się do Warszawy. Nie zawsze odbiera telefony Natalki i nie ma zamiaru wracać do domu. W zamian prosi, żeby chłopak córki spakował jej rzeczy. Kuba przyjeżdża, a kobieta go uwodzi. Skutecznie. Chłopak próbuje się zrehabilitować, ale niewiele z tego wychodzi. W międzyczasie nastoletnia matka szuka pracy, gustuje w modnych ciuchach i przekonuje się do Martynki, która wprowadza ją w „arkana” klubowego życia. Dziewczyny wciągają kreski, włóczą się po okolicy, a Natalka szuka sposobów, żeby (przynajmniej tymczasowo) pozbyć się dziecka. Jej desperacja sięga zenitu, gdy dostaje pracę w sklepie z ulubionymi fatałaszkami. Wtedy też zaczyna się prawdziwy dramat, bo ta historia pozbawiona jest happy endu.

„Bejbi blues” Rosłaniec może nie jest jakimś arcydziełem, ale ciężko go nazwać tandetą. Reżyserkę warto pochwalić za kilka zabiegów, m.in. za sposób obrazowania. Film zmontowany z urwanych klatek pozwala zachować odpowiednie tempo i podkreśla jego klimat. Soczyste zdjęcia, niezła muza i ciekawi aktorzy dodają dodatkowych smaczków produkcji. Duże brawa należą się Magdalenie Berus, a i reszta debiutantów wypada całkiem nieźle. Jak pisałam nie jest to może wybitny obraz, ale da się go obejrzeć bez poczucia straconych minut.

Autor: Justyna Orlik

1 Gwiazdka2 Gwiazdki3 Gwiazdki4 Gwiazdki5 Gwiazdek6 Gwiazdek7 Gwiazdek8 Gwiazdek9 Gwiazdek10 Gwiazdek (Bądź pierwszy)
Loading...

Mój rower (2012) – recenzja filmu

Najnowszy film Trzaskalskiego opowiada historię odwiecznego konfliktu pokoleń ojciec-syn, przy czym główni bohaterowie to prawdziwi wywrotowcy, których oprócz więzi rodzinnych łączą miłość do muzyki i nieustające spory. W tej historii każdy ma coś za uszami, no i ma się z czego tłumaczyć. Ojciec przed synem, syn przed ojcem, a wszyscy razem odbywają długą podróż w przeszłość, która będzie miała katartyczne właściwości.

Zacznijmy od początków fabuły, czyli od dziadka (w tej roli fenomenalny i debiutujący Michał Urbaniak), którego na stare lata opuszcza żona, zostawiając go w towarzystwie psa „Kolesia” i upierdliwej sąsiadki. Dziadek Włodek to znany muzyk jazzowy, typ „niebieskiego ptaka”. Nie potrafi się dogadać z synem, a jego syn ze swoim. Cała trójka spotyka się w szpitalu, gdzie wspólnie decydują, że poszukają babci i spróbują namówić ją do powrotu do domu. Włodek podświadomie przeczuwa fiasko przyszłej misji, ale Paweł (Artur Żmijewski) nalega na wyjazd. Nie oszczędza przy tym ojca, atakując go raz za razem. W tym samym czasie sam znajduje się pod ostrzałem krytyki. Pałeczkę przejmuje jego syn Maciek (Krzysztof Chodorowski), zażarcie broniąc dziadka i wyrzucając światowemu pianiście wpadki z przeszłości. Tak czy inaczej, w gęstej od kłótni atmosferze, panowie wyjeżdżają z Warszawy. Dziadek z „Kolesiem”, Maciek ze słuchawkami na uszach, a Paweł z gotowym planem w głowie.

Film Trzaskalskiego to naprawdę dobry polski film, w którym obok rodzinnych konfliktów odnajdziemy model męskiej przyjaźni – szorstkiej, ale nie pozbawionej serdeczności. Duże brawa należą się twórcom za świetnie rozpisane dialogi, znakomitą oprawę muzyczną i genialne zdjęcia (Piotr Śliskowski). Obraz uderza prostotą i podobnie jak Edi wpisuje się w kanon kina wrażliwego na relacje między ludźmi, niejednokrotnie skomplikowane, ale taka ich natura. Sam Trzaskalski mówił z resztą podczas konferencji prasowej, że bliższa mu „emocjonalność niż maczoizm” i ten element wywiera ogromny wpływ na jakość jego filmów. I ja się z tego cieszę, życząc jednocześnie reżyserowi dalszych sukcesów.

Autor: Justyna Orlik

1 Gwiazdka2 Gwiazdki3 Gwiazdki4 Gwiazdki5 Gwiazdek6 Gwiazdek7 Gwiazdek8 Gwiazdek9 Gwiazdek10 Gwiazdek (1 - ilość głosów, punktacja: 7,00/10)
Loading...

W chmurach (2009) – recenzja filmu

Ocena na FILMWEB: 7,0
Ocena autora:
7,0
Autor: Damian Marciniak

Tytuł recenzji:
Z kryzysem w tle
Reżyseria: Jason Reitman

Aktorzy:
George Clooney, Vera Farmiga

Całkiem świeży temat, jakim jest światowy kryzys gospodarczy stał się inspiracją dla twórców zza oceanu. Niestety, czasem jednak oglądając niedawno nakręcone filmy odnoszę wrażenie, że kryzys dopadł też Hollywood. Na szczęście ten film pokazuje, że jest inaczej.

Jak już wspomniałem głównym tematem obrazu Jasona Reitman’a (syn znanego producenta i reżysera Ivana Reitman’a) jest światowy kryzys gospodarczy. W całych Stanach Zjednoczonych zwalniane są setki, tysiące, a nawet miliony osób. Nie każdy pracodawca chce jednak podejmować się tej niewdzięcznej roli i zatrudnia wówczas „speców od zwalniania”. I tu pojawia się nasz bohater Ryan Bingham (George Clooney). Podróżuje on od miasta do miasta i bez mrugnięcia okiem mówi ludziom, że właśnie zostali zwolnieni. Wszystkim po kolei mówi oklepane formułki w stylu „masz przed sobą całe życie, utrata pracy to jeszcze nie koniec świata”. Ludzkie nieszczęścia wydają się nie robić na nim najmniejszego wrażenia. Podróżowanie sprawia mu wręcz przyjemność, a jedynym celem w jego życiu jest zdobycie specjalnej karty klienta, któremu udało się wylatać dziesięć milionów mil.

Na pierwszy rzut oka nasz główny bohater wydaje się być czarnym charakterem. Lecz pierwsze wrażenie zostaje szybko zatarte. Po wielu lotach wraca w końcu do swojego domu na przymusowy urlop. W domu zastaje jedynie puste, zimne pomieszczenia. Jego życie to podróże i hotele. On żyje tą pracą. George Clonney pokazał w tym filmie bardzo wysoki poziom aktorski. Przez cały film sympatyzujemy z jego postacią. Doskonale wtóruje mu młoda aktorka Anna Kedrick. Gra tutaj młodą i ambitną absolwentkę psychologii, która szybko przekonuje się jak niewiele jeszcze wie o życiu. Clooney i Kedrick stanowią tutaj bardzo udany duet. Aż trudno uwierzyć, że Anna Kedrick karierę aktorską zaczynała od filmu Zmierzch. W roli „łóżkowej przyjaciółki” Clooney’ zagrała tu również mało znana Vera Farmiga. No i niewiele więcej mogę o niej powiedzieć. Zagrała poprawnie, lecz bez fajerwerków.

Jason Reitman jak na początkującego reżysera pokazał również wielką klasę. W chmurach pokazuje tragedie ludzkie, które wstrząsają bardziej niż niejeden film katastroficzny. Pomimo tego Reitman’owi udaje się wpleść w to wszystko inteligentny i delikatny humor, dzięki czemu ten film staję się przyjemny w oglądaniu. Do tego cały obraz jest okraszony pięknymi widokami wielkich amerykańskich miast i luksusowych hoteli. Widoku tego też reżyser nam nie pokazuje tylko dla uciechy oka, ale tez nam pokazuje jak tak wielki i potężny kraj może łatwo popaść w kryzys.

Osobiście bardzo lubię, w których tematem przewodnim jest podróż. Może to i dlatego mam słabość do tego obrazu. Jason Reitman stworzył film, który jest bardzo życiowy. Jest poważny, wzruszający, ale i też jest zabawny i przyjemny dla oka. Dowodem na to jest aż sześć nominacji do Oscarów oraz tyle samo do Złotych Globów, w tym jedna zwieńczona wygraną. Jednym słowem bardzo dobry film – godny polecenia.

1 Gwiazdka2 Gwiazdki3 Gwiazdki4 Gwiazdki5 Gwiazdek6 Gwiazdek7 Gwiazdek8 Gwiazdek9 Gwiazdek10 Gwiazdek (8 - ilość głosów, punktacja: 8,38/10)
Loading...

Zapach kobiety (1992) – recenzja filmu

Ocena na FILMWEB: 8,1
Ocena autora:
10
Autor: Damian Marciniak

Tytuł recenzji:
Najpiękniejsze tango w historii kina
Reżyseria: Martin Brest

Aktorzy:
Al Pacino, Chris O’Donnell

Całkiem niedawno miałem okazję obejrzeć już któryś raz z kolei obraz Martin’a Brest’a Zapach Kobiety. Przed napisaniem recenzji postanowiłem jak zwykle poczytać sobie trochę opinii na temat samego filmu. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu opinie są bardzo rozbieżne. Jedni mówią, że to arcydzieło, inni, że to średni film, a jeszcze inni, że całkiem do niczego. Jednak najbardziej mnie zaskoczyło to jak wielu po obejrzeniu tego filmu nie wie dalej, o czym on w ogóle jest. Czy naprawdę mamy aż tak płytką widownię w naszym kraju?

Uczeń prestiżowej szkoły (Chris O’Donnell) zostaje zamieszany w uczniowską aferę, która stawia go wobec dylematu: być lojalnym wobec kolegów czy może ocalić własną skórę. Charlie, (bo tak ma na imię nasz bohater) uczy się tylko dzięki przyznanemu stypendium i to sprawia, że wybór właściwej drogi jest o wiele trudniejszy. W międzyczasie postanawia podjąć dorywczą pracę z ogłoszenia, jako opiekun niewidomego emerytowanego pułkownika (Al Pacino). Niełatwy podopieczny zarządza wspólną wyprawę do Nowego Jorku. Z pomocą swojego opiekuna chce on użyć pełni życia, a potem popełnić samobójstwo. Podczas podróży po luksusowych hotelach i restauracjach między chłopakiem a mężczyzną rodzi się przyjaźń, co komplikuje samobójcze plany pogrążonego w depresji pułkownika.

Historie przyjaźni pomiędzy opiekunem a niepełnosprawnym od zawsze były popularnym i ciekawym tematem. Sztuką jest jednak inteligentnie wykorzystanie tego tematu. Sam Zapach kobiety nie jest nową historią, a remake’m włoskiego dramatu z 1974 roku o tym samym tytule. Reżyser wykorzystał potencjał tej historii w 110%.

Jest to ujmująca i piękna historia przyjaźni pomiędzy starym, sfrustrowanym ślepcem a młodym studentem, który dopiero uczy się życia. Jeden z nich utracił sens życia, a drugi go poszukuje. Ich spotkanie odmienia ich oboje. Oboje przechodzą swoistą metamorfozę. Oboje uczą się od siebie nawzajem, chociaż wyraźnie widać, że rolę mentora przyjął na siebie Pacino.

Co do samej gry Al’a Pacino, to powiem krótko: jeszcze nigdy nie widziałem go w lepszej roli. Zagrał po prostu genialnie. Nie potrafię tego nawet słowami opisać. Trzeba to po prostu zobaczyć. Z jednej strony twardy pułkownik, a z drugiej strony pokazuje, że mężczyzna też może posiadać uczucia. Oszałamiająca rola. Już nawet nie wspomnę, że grając niewidomego ani razu mu nawet oko nie drgnęło. Można bardzo łatwo pomyśleć, że Pacino w tym filmie jest naprawdę niewidomy.

Chris O’Donnell może nie miał aż takiej możliwości popisania się swoimi umiejętnościami aktorskimi, jednak mimo to zagrał bardzo dobrze. Trochę ciapowaty, uczciwy i grzeczny chłopak, dla którego najważniejsza jest szkoła. Oboje z Pacino tworzą doskonały duet, a uwieńczeniem tego była scena, w której pułkownik zamierza popełnić samobójstwo. Scena zagrana tak, że trudno o niej zapomnieć.

A skoro już mowa o niezapomnianych scenach to nie mogę nie wspomnieć o scenie z tangiem w roli głównej. Al Pacino tańczy tango z piękną nieznajomą do muzyki „Por Una Cabeza” Carlos’a Gardel’a. Według mnie jest to jedna z najbardziej kultowych scen w historii kina. Scenie tej doskonale wtóruje ta, w której niewidomy Pacino prowadzi nowiutkie Ferrari ulicami Nowego Jorku. Również i ta scena jest okraszona piękną muzyką autorstwa Thomas’a Newman’a (Skazani na Shawshank, Zielona mila, American Beauty).

Bez wątpienia jest to jeden z najlepszych filmów, jakie powstały. Bawi, wzrusza i uczy, a od Al’a Pacino nie można oderwać oczu. Być może ludzie, którzy nie potrafią dostrzec walorów tego filmu są po prostu dziećmi z tak zwanego pokolenia „X”. Miejmy tylko nadzieję, że osób doceniających dobre kino będzie jednak więcej.

1 Gwiazdka2 Gwiazdki3 Gwiazdki4 Gwiazdki5 Gwiazdek6 Gwiazdek7 Gwiazdek8 Gwiazdek9 Gwiazdek10 Gwiazdek (2 - ilość głosów, punktacja: 8,50/10)
Loading...

Artysta (2011)

Ocena na FILMWEB: 7,6
Ocena autora:
9,5
Autor: Damian Marciniak

Tytuł recenzji:
Magia X Muzy
Reżyseria:
Michel Hazanavicius
Aktorzy:
Jean Dujardin, Bérénice Bejo

Kiedy w 2012 roku Artysta zdominował galę rozdania Oscarów, film ten był dla mnie ciekawostką. Pamiętam jak do kina szedłem zadając sobie pytanie: jak czarnobiały i niemy film mógł osiągnąć taki sukces? Dziesięć nominacji do Oscara, w tym pięć zwieńczonych nagrodą. Po seansie zadawałem sobie już inne pytanie: dlaczego tych Oscarów było tak mało?

Tytułowym bohaterem jest gwiazdor kina niemego – George Valentin (Jean Dujardin). Jego kariera przeżywa jednak kryzys, kiedy zaczynają pojawiać się filmy dźwiękowe. Nie umie on odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Tymczasem w filmach dźwiękowych zawrotną karierę robi pewna młoda aktorka Peppy Miller (Bérénice Bejo), której George kiedyś dał radę jak osiągnąć sukces.

Reżyser i autor scenariusza Michel Hazanavicius stworzył coś magicznego. Film, który w idealnych proporcjach łączy w sobie komedię, dramat i romans. Pokazuje nam najlepsze cechy kina lat ’20, ’30 a nawet ’40. Gagi i żarty, rodem z filmów Chaplin’a są dobrze przemyślane i wkomponowują się w tragiczną historię głównego bohatera. Historia ta nam pokazuje jak bezwzględna potrafi być widownia. Pokazuje nam jak z najjaśniejszej gwiazdy Hollywood’u można w krótkim czasie stać się osobą, której nikt na ulicy nie rozpoznaje. W tle rozwija się również wątek miłosny pomiędzy George’em a Peppy, który przywołuje największe największe ekranowe romanse tamtych lat.

Film niemy wymagał od aktorów bardzo dużej ilości włożonej pracy. W tamtych czasach aktorzy nie mogli wyrażać emocji za pomocą słów, a jedynie za pomocą mimiki i gestykulacji. Było to dla nich nie lada wyzwanie, z którego wywiązali się w 100%. Dowodem na to jest m.in. Oscar, Złoty Glob czy Złota Palma z Cannes dla Jean’a Dujardin’a za jego genialną kreację. Wszyscy aktorzy w tym filmie zasłużyli na wyróżnienie, a w szczególności pies rasy Jack Russell Terrier – Uggie 🙂

W erze filmów 3D jest nie lada wyczynem zrobić film czarnobiały i niemy, który by tak zachwycał widownię. Film jest przepięknie zrealizowany. Widać, że reżyser dbał o każdy detal. Artysta hipnotyzuje i wciąga widza, ale przede wszystkim bardzo pozytywnie zaskakuje.

Serwis, zawierający: najnowsze recenzje filmów 2013, najlepsze zapowiedzi filmowe 2013, hity i premiery kinowe 2013.

Recenzujemy: filmy polskie i zagraniczne, komedie romantyczne, filmy dramatyczne, filmy science-fiction oraz najnowsze filmy akcji.