Czy wypada skrytykować reżysera o takiej klasie? Czy wypada skrytykować film, który z każdej strony był wychwalany? A może przyklaskiwać jemu tak jak reszta świata? Ciężko odpowiedzieć na te pytania. Film jest dla mnie jednocześnie odkrywczy i oklepany. Są w nim motywy, które wywierają na mnie duże wrażenie, ale jednocześnie są rzeczy, na których się zawiodłem. Bądź, co bądź to po filmie reżysera tej klasy zawsze spodziewamy się bardzo wiele.
Tytułowy Django (Jamie Foxx) to niewolnik, który zostaje uwolniony przez dr Kinga Shultz’a (Christoph Waltz) – niemieckiego łowcę głów. Django w zamian za uwolnienie ma pomóc Niemcowi odnaleźć i zabić trzech oprychów. Wkrótce po tym zostają oni wspólnikami i przemierzają Amerykę zabijając tych, na których ciąży list gończy. Lecz Django pragnie jedynie uwolnić swoją przepiękną żonę Broomhildę (Kerry Washington), która należy do bezwzględnego plantatora bawełny Calvin’a Candie (Leonardo DiCaprio).
Film z pozoru nie jest jakimś tam oklepanym westernem. To fakt, że czerpie on garściami z klasycznych już spaghetti westernów, ale sam temat, jaki omawia jest bardzo ważny. Dzięki dużej dawce humoru i brutalności przełamuje on temat tabu, jakim jest w Ameryce niewolnictwo. Sposób, w jaki Quentin Tarantino podszedł do tematu niewolnictwa jest bardzo podobny do tego z Bękartów wojny na temat holokaustu, choć o wiele bardziej brutalniejszy. Jednak nie brak tu symbolicznych scen, takich jak zroszenie krwią białej bawełny na polu.
Chociaż scenariusz filmu wydaje się bardzo dopracowany to w Django występuje wiele merytorycznych błędów. Właściwie to „łowcy błędów filmowych” mają na Django prawdziwą wyżerkę. Najprostszym przykładem może być pojawiający się w filmie kran do piwa, który został wynaleziony na początku XX wieku, czyli ok. 50 lat po wydarzeniach z filmu. Można by powiedzieć, że czepiam się szczegółów, ale jednak czuć lekki niesmak przy tak dużej ilości błędów.
Jednak te nieznaczące błędy w scenariuszu Quentin Tarantino doskonale wynagradza nam niezwykłą dbałością o szczegóły przy pisaniu dialogów. Sami aktorzy wynoszą te dialogi na wyżyny mówiąc je z odpowiednimi dla epoki i miejsca akcentami i dialektami. W tym momencie muszę pochwalić Dona Johnson’a (serial Policjanci z Miami) za kreację Wielkiego Tatusia. Ten plantator a zarazem nieudolny przywódca Ku Klux Klanu jest jedną z moich ulubionych postaci w filmie 🙂 Najlepiej w tym filmie według mnie zaprezentował się Leonardo DiCaprio. Jeszcze nigdy chyba go nie widziałem w równie wyśmienitej roli. Na pochwałę zasługuje również genialny Christoph Waltz, mimo że miejscami jego postać bardzo przypomina tą z Bękartów wojny. Doskonałą kreację zaprezentował nam również ulubieniec Quentina Tarantino, czyli Samuel L. Jackson. Natomiast obsadzenie Jamie Foxx’a w roli Django było trochę chybionym pomysłem. Jamie Foxx zagrał z taką samą ekspresją jak swoje wszystkie inne role. Zdecydowanie lepiej by w tej roli wypadł Will Smith, któremu to najpierw Quentin Tarantino chciał ją zaproponować.
Na sam koniec zostawiłem sobie jeszcze dużą pochwałę dla reżysera za dobór soundtracku. Chociaż w filmach Quentina Tarantino świetna ścieżka dźwiękowa to już norma 🙂
Pomimo drobnych błędów i średniej gry Jamie Foxx’a uważam Django za bardzo udany film. Łączy w sobie wiele ważnych cech, dzięki którym zapewne stanie się klasykiem gatunku.