Czy „Hobbit” ma szansę podzielić sukces trylogii „Władca Pierścieni”?
Dumnie i głośno zapowiadany w zeszłym roku najnowszy film Petera Jacksona skłonił mnie do sięgnięcia po dzieło J. R. R. Tolkiena Hobbit, czyli tam i z powrotem. Ta niezwykła powieść skłoniła mnie by pójść jak najprędzej do kina. W związku z tym, że niedługo ponownie będziemy zewsząd zapraszani do kina na Hobbit: Pustkowie Smauga, postanowiłem przybliżyć nieco Niezwykłą podróż.
Jak już wspomniałem film ten jest adaptacją powieści Tolkiena i przenosi nas w 60 lat wcześniej od wydarzeń z Władcy Pierścieni. Poznajemy młodego wówczas Bilbo Bagginsa oraz okoliczności poznania z Gandalfem. Okazuje się, że spotkanie to nie jest przypadkowe. Wkrótce po tym pojawia się u niego trzynastu krasnoludów, którzy planują daleką i niebezpieczną podróż. Bilbo przyłącza się do nich i razem ruszają w stronę Samotnej Góry w celu pokonania smoka Smauga.
Charakterystyczna muzyka z Władcy Pierścieni na początku filmu wprowadza nas w nostalgiczny nastrój. No a kiedy już widzimy na ekranie Shire oraz Frodo i Bilba w swej chatce to mamy wrażenie jakbyśmy powrócili do naszych starych, dobrych znajomych. Na początku powolne przedstawianie historii daje świetny efekt, gdyż widz ma czas na delektowanie się powrotem do bajkowej krainy. Później jednak ten świetny efekt zamienia się w wrażenie niepotrzebnego przeciągania historii.
Władca Pierścieni składający się aż z sześciu ksiąg w trzech tomach został zekranizowany w trzech filmach. Natomiast przeciętnej długości powieść o hobbicie Peter Jackson również postanowił zekranizować w trzech filmach. By zapełnić fabułę na trzy filmy reżyser serwuje nam wiele scen, wątków i postaci, o których nie było mowy w powieści. To wszystko sprawia niemiłe wrażenie robienia filmu tylko dla pieniędzy. W samym klimacie obrazu daje się odczuć wielką różnicę pomiędzy trylogiami.
Peter Jackson niestety postanowił zrobić film bardzo efekciarski. Pierwszą rzeczą, jaka rzuca nam się w oczy to nakręcenie filmu z szybkością 48 klatek na sekundę zamiast standardowych 24 klatek. Ta szczegółowość i krystaliczność obrazu sprawdza się podczas epickich scen plenerowych. Resztę filmu mamy wrażenie oglądania obrazu dokumentalnego, bądź opery mydlanej. Dołożenie do tego całej masy komputerowych efektów specjalnych (wyglądających miejscami bardzo sztucznie) dodatkowo zmniejsza przyjemność z oglądania. Gdyby tego było mało to film jest jeszcze przesycony scenami stworzonymi dla technologii 3D. Jackson tym wszystkim pozbawił całe Śródziemie czegoś magicznego, co otaczało całą trylogię Władcy Pierścieni.
Peter Jackson bazując na wielkiej popularności swojej poprzedniej trylogii stworzył efekciarską maszynkę do robienia pieniędzy. Zapewne wielu młodszych widzów jest zachwycona najnowszym Hobbitem, jednak ja osobiście na kolejny film z serii z pewnością już nie czekam tak jak na pierwszy.